Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że Szwajcaria jest rajem na ziemi. Zwłaszcza jeśli oceniacie ją na podstawie zdjęć na Instagramie: piękne, wręcz bajkowe krajobrazy, góry, jeziora, czysta, poukładana, idealna zielona trawa na górskich polanach, równiutko przygryziona przez szczęśliwe krowy z dzwonkami na szyi. Neutralna, z silną i stabilną gospodarką. I faktycznie tak jest.
Jednak Szwajcaria nie jest idealna. Są kwestie, których nie widać z perspektywy turysty. Niektóre bardzo mnie wkurzają. Oto kilka z nich.

1. Koszty opieki nad dziećmi – od razu z grubej rury, to co wkurza mnie zdecydowanie najbardziej. Szwajcaria nie sprzyja pracującym rodzicom, a zwłaszcza pracującym kobietom. Tradycyjnie w Szwajcarii po urodzeniu dziecka kobiety nie wracają do pracy, albo pracują na część etatu. Zajmują się dziećmi do momentu kiedy te pójdą do obowiązkowej szkoły (kiedy dziecko ma 4,5 roku). Jeśli jednak ubzdurało ci się wrócić do pracy na cały etat i nie masz pod ręka sztabu babć, to masz przechlapane. Miejsc w publicznych żłobkach czy przedszkolach jest jak na lekarstwo. Najlepiej zapisać się na listę jak zobaczysz dwie kreski na teście ciążowym. Nawet jeśli się załapiesz do publicznej placówki, to i tak prawdopodobnie słono za nią zapłacisz. Jednak nie aż tyle co za prywatne przedszkole! Za takie trzeba zapłacić od 2500 CHF do ponad 3000 CHF za miesiąc. Nawet dla Szwajcarów to dużo. To dużo nawet przy dobrych zarobkach.
2. Brak miejsc w szkolnej świetlicy – dzieci w Szwajcarii zaczynają szkolę w wieku 4,5 lat, kiedy to idą do pierwszej klasy. Jednak w pierwszym roku zajęcia mają np. tylko 4 dni w tygodniu, w tym 3 razy do 12. Również w starszych klasach (Witek jest w 3 klasie) w środy zajęcia ma tylko do 12. A co potem jeśli rodzice pracują? Nasza szkoła jest nowa, wiec powinna być dostosowana do zmieniających się powoli norm społecznych w których mama pracująca na pełen etat przestaje być skrajnym wyjątkiem. Jednak tylko nieliczne dzieci (a raczej rodzice) mają to szczęście, że dostają się na coś w rodzaju szkolnej świetlicy/zajęcia po-szkolne. My jesteśmy na liście oczekujących od maja 2022!

3. Przerwa obiadowa w szkole – czy wspominałam już o tym, że w szkole jest 2-godzinna przerwa obiadowa, podczas której tradycyjnie rodzice odbierają dzieci i zaprowadzają je do domu na obiad, po czym przyprowadzają je z powrotem do szkoły o 14, po to aby o 15:40 znowu je odebrać ze szkoły? To przecież żaden problem, przecież matka nie powinna pracować, a już z pewnością nie na cały etat. Na szczęście to się zmienia i w naszej szkole rodzice mogą zapisać dziecko na obiad w przyszkolnej stołówce. Po obiedzie dzieci się bawią. Zdarzyło nam się jednak kilka dni, kiedy rano zaprowadzaliśmy dzieci do szkoły i przedszkola, o 12 odbieraliśmy Witka ze szkoły i przerwę spędzał w domu. Na 14 zaprowadzaliśmy go z powrotem na zajęcia i o 15:40 jeszcze raz szliśmy do szkoły, aby ich odebrać. Nic tylko rzucić to wszystko w cholerę i wrócić do naszego ukochanego przedszkola w Warszawie.
4. Obowiązek szkolny, który w Szwajcarii traktowany jest bardzo poważnie. W Polsce, jeśli rodzice chcieliby zabrać 6 letnie dziecko w podróż dookoła świata, przedszkole nie robiłoby żadnego problemu (przynajmniej nasze). Jeszcze życzyliby nam szczęśliwej podróży. Osobiście czekałam aż po Covidzie otworzą sie granice, abyśmy znowu mogli podróżować co najmniej tak często jak kiedyś. A tu zonk…
W Szwajcarii dziecko musi chodzić do szkoły, i nawet jeśli 5-latek rysuje tam szlaczki, to nie można tak po prostu go zabrać na tydzień na wakacje. Nieusprawiedliwione nieobecności podlegają karze grzywny. Uważam, że podróże i jakościowy czas spędzony podczas wakacji z rodzicami, kształcą zdecydowanie lepiej niż szkoła i miałam nadzieję, że pokażę dzieciom świat. Ku naszemu zaskoczeniu, mieszkając w Szwajcarii latamy na wakacje rzadziej niż kiedy mieszkaliśmy w Polsce. Na szczęście rekompensujemy sobie to wypadami weekendowymi po Szwajcarii czy do pobliskiej Francji, Włoch, czy nawet road trippem do Hiszpanii.
Jeśli planujecie jakąś podróż i związaną z tym nieobecność dziecka w szkole, odpowiednio wcześnie należy napisać podanie do szkoły z prośbą o zgodę na nieobecność dziecka i cierpliwie czekać jakieś 2 tygodnie na odpowiedź, która przyjdzie listownie (na papierze! Nie emailem). My na szczęście do tej pory zawsze otrzymywaliśmy zgodę, ponieważ mieliśmy dobre uzasadnienie w podaniu, jednak znam osoby, które na święta leciały ostatnim lotem, ponieważ szkoła nie zgodziła się na 1 czy 2 dniową nieobecność 5-latka! Ja wiem, że to wszystko jest podyktowane dobrem dziecka i wynika z dobrych intencji, ale kurcze… bez przesady. Spróbujcie kupić bilety lotnicze do jakichś ciekawszych destynacji na czas ferii szkolnych – ceny 3-4 krotnie wyższe niż poza feriami.
Trochę ponarzekałam na szwajcarską szkole i opiekę wczesnoszkolną, jednak ma ona również swoje ogromne plusy. Między innymi o nich piszę w tu: LINK

5. Słodycze – moje dzieci w Polsce praktycznie nie jadły slodyczy i przetworzonego marnego jedzenia. Biedactwa, mama nigdy nie kupila w Polsce kinder niespodzianki, a czekoladę jadali tylko gorzką (i teraz wszystkie babcie robią ojojoj). Za to w Szwajcarii – dramat! Zaczęło się. Wszystkie dzieci jedzą slodycze jakby jutra mialo nie byc. Mój syn ciągle dostaje słodkości – w szkole, na stołówce, od kolegow! Czasem trochę ponarzeka, że jego koledzy na przerwie jedzą słodycze, a ja mu pakuje zdrowe przekąski. Poziom edukacji żywieniowej jest na zaskakująco niskim poziomie. Około 16 wszyscy nasi znajomi mają goûter – słodki podwieczorek. W Polsce w naszym przedszkolu na urodziny dzieci dostawały czy dawały w grupie drobne prezenty (coś małego, taniego, fajnego), podczas gdy w Szwajcarii praktycznie zawsze są to słodycze. Takie najprostsze i najgorsze rozwiązanie. Nie mówię, że mamy ograniczyć słodycze do zera, ale to co tu się wyprawia to naprawdę mocna przesada.
6. Opieka medyczna – wiem, ten punkt powinien się raczej znaleźć na liście z zaletami Szwajcarii. Już tłumaczę. Możliwe, że moja niska ocena w tym obszarze wynika z pewnej „bariery wejścia” i trudności w przyzwyczajeniu się do nowego systemu i faktu, że porównuję nasze urocze 15 tysięczne miasteczko Morges do Warszawy, gdzie nigdy nie miałam problemu z dostępem do świetnej jakości specjalistów.
W Szwajcarii nigdy nie mieliśmy problemu z dostaniem się do naszego pediatry, kiedy dzieci były chore. Jednak chcielibyśmy zmienić pediatrę, a odbijamy się od ściany bo w innych przychodniach słyszymy, że „nie przyjmujemy nowych pacjentów”. Nasz pediatra nie mógł pobrać krwi Ignasiowi, nakłuwał mu obie ręce (nie mam pojęcia dlaczego robił to on, a nie pielęgniarka), podczas gdy w Warszawie zamówiliśmy przez internet badanie krwi u pacjenta i pobranie nastąpiło bardzo szybko i sprawnie, profesjonalnie u nas w domu. Ignaś miał kilka razy niepokojące wysypki, na które zarówno nasz pediatra i lekarka w szpitalu nie byli w stanie pomóc. Badaliśmy i diagnozowaliśmy go w Polsce. Dziś umawiałam go na wizytę do laryngologa w Szwajcarii – najbliższy termin za 4 miesiące! I nie ma, że jak zapłacę 200CHF (wzorem polskich 200 zł) to mogę pójść prywatnie do dowolnego specjalisty i termin będzie za kilka dni. Nieee. Tu nawet trudno zrobić badanie moczu bez skierowania! Tu jest bardziej demokratycznie: wszyscy mają podobne warunki i czekają równie długo. W Polsce system publiczny bardzo niedomaga, za to dostępnością i jakością prywatnej opieki medycznej w Warszawie jestem zachwycona. Pewnie wiele osób się z tym nie zgodzi, to temat raczej kontrowersyjny, jednak taka jest moja subiektywna ocena, na podstawie własnego – niestety dużego – doświadczenia.
Abstrahując od dzieci, moje osobiste doświadczenia ze szwajcarską służbą zdrowia były raczej dobre, dopóki nie przyszła mi faktura za leczenie. USG, badanie krwi, 2 wizyty lekarskie w ramach ubezpieczenia – około 1500 CHF. W Warszawie korzystaliśmy głównie z prywatnej służby zdrowia. Zawsze bez problemu udaje nam się umówić wizytę do specjalisty, zrobić wszystkie badania krwi, zamówić wizytę pediatry do domu kiedy dzieci są chore. Nie tracimy czasu na włuczenie się po lekarzach żeby dostać skierowanie, czekanie w kolejkach itp.

7. Sklepy czynne maksymalnie do 19 i zamknięte w niedziele – trzeba się po prostu do tego przyzwyczaić, albo jeździć na zakupy zagranicę jak to robi większość naszych znajomych. Na parkingach w przygranicznych sklepach mnóstwo jest samochodów na szwajcarskich blachach. Nie dość, że zakupy można zrobić zdecydowanie taniej, to jeszcze sklepy są otwarte po 19 i w niedzielę.
8. Ceny w restauracjach – wbrew temu co się może wydawać, ceny jedzenia w Szwajcarii nie są takie wysokie, chyba że kupujecie mięso, lokalne owoce, albo idziecie do restauracji. W supermarkecie jest mnóstwo podstawowych produktów, które są 50% czy max. 2 razy droższe niż w Polsce, co przy zdecydowanie wyższych wynagrodzeniach jest uczciwą ceną. Za to jedzenie w restauracji – często kosztuje 4-5 razy więcej niż w Polsce. W przyzwoitej restauracji często cena za jedno danie to około 35 CHF.
9. 42 godzinny tydzień pracy – to chyba nie wymaga dłuższego komentarza. Ktoś mógłby powiedzieć, że zarabia się dużo, to się dłużej pracuje. Jednak ja nie czuję, aby dłuższa praca przynosiła mi znaczącą poprawę mojej sytuacji finansowej. Wyższe zarobki wynikają raczej z wyższych kosztów życia (patrz komentarz o koszcie opieki nad dziećmi!). Zakładałabym, że w dojrzałych, bogatych społeczeństwach gdzie wartość pracy nie zależy od ilości godzin spędzonych przy taśmie, a od kompetencji i jakości podejmowanych decyzji raczej będzie się dążyć do lepszego work-life balance.
10. 20 dni urlopu – nie dość, że standardowy tydzień pracy jest dłuższy niż w Polsce, to jeszcze jest mniej dni urlopu. 20 wypada dosyć słabo z 26 dniami w Polsce. Na szczęście w mojej firmie dostajemy dodatkowe dni wolne: raz na kwartał firma daje nam 2 dni (piątek i poniedziałek), kiedy to wszystkie nasze biura na całym świecie są zamknięte.

11. Umiłowanie do listów i papieru – czasami się zastanawiam, czy oni tu słyszeli o Internecie. Tu cała komunikacja odbywa się na papierze. Przedłużyliśmy sobie przerwę świąteczną i spędzamy 3 tygodnie w Polsce. Jestem pewna, ze po powrocie do Szwajcarii znajdziemy naszą skrzynkę pocztową pękającą w szwach. Darmowa lokalna gazeta, komunikacja ze szkoły i mnóstwo papierowych faktur! Kiedyś przypadkiem od sąsiadki dowiedzieliśmy się, że dzieci mają dodatkowy dzień wolny w szkole. Szkola podobno wysłała do nas list – nie dotarł. Niedawno się przeprowadzaliśmy i 1 grudnia oddawaliśmy agencji klucze do startego mieszkania. Informacja o tym, dotarła do nas listem 2 grudnia. Papier na wszystko musi być.
Mogłoby się więc wydawać, że Szwajcaria nie jest eko friendly, w myśl zasady kto bogatemu zabroni. Nic bardziej mylnego, ale o tym przeczytacie w innym poście (LINK), w którym wymieniam to co w Szwajcarii uwielbiam. Lista zalet jest zdecydowanie dłuższa niż wad.
12. Angielski – naiwnie zakładałam, że w Szwajcarii (wzorem np. Skandynawii) wszyscy mówią po angielsku. W końcu jest tu bardzo wysoki odsetek obcokrajowców, Szwajcaria jest światowym centrum dyplomacji, bankowości. Mnóstwo tu globalnych siedzib międzynarodowych firm. Jednak zaskakująco wiele osób nie zna angielskiego, lub posługuje się nim w stopniu absolutnie podstawowym. Do tego stopnia, że nawet Pani w Immigration office znała słabo ten język. Dzieci w szkole zaczynają się uczyć angielskiego dopiero w wieku 10-11 lat (7 klasa). To chyba wiele wyjaśnia. Ja wiem, że to ja powinnam opanować lokalny język, a nie oczekiwać, że moje otoczenie się dostosuje. Mój francuski jest coraz lepszy.

13. Wspólna pralnia – to jest hit! Trochę jak w amerykańskich filmach (patrz Big Bang Theory) w mieszkaniach w Szwajcarii często nie ma pralki. Jest wspólna pralnia dla wszystkich mieszkańców zlokalizowana najczęściej w piwnicy, ewentualnie na strychu. Jest tam kilka pralek i suszarek. Dotyczy to głównie starszego budownictwa. Mieszkałam w takim bloku kilka lat temu. Teraz w życiu nie zdecydowałbym się na takie mieszkanie, mając 2 dzieci i wieczną górę prania do zrobienia i złożenia! Najlepsze jest to, że często w tych pralniach jest sztywny harmonogram. Czyli nie możesz zrobić prania, kiedy ci się uzbierała kupka ubrań. Masz np. wyznaczone dwa okienka w tygodniu. Wiele lat temu, zanim COVID wymusił pracę z domu, moja koleżanka w środy przychodziła do biura na pół dnia, ponieważ przydzielony jej czas na pranie był miedzy 11:00 a 15:00 🙂
14. Mało restauracji i hoteli ‚kids friendly’ – w Polsce jest ich mnóstwo, podczas gdy mam wrażenie, że w Szwajcarii jest ich zdecydowanie mniej. To zaplecze dla dzieci jest słabsze. Może się mylę, ale według mnie wyglada to, jakby szwajcarskie hotele były raczej nastawione na znacznie starszą i bogatszą grupę gości. Jeśli już się znajdzie fajny rodzinny hotel w dobrym standardzie, to ceny są zawrotne. Może tu rodziny spędzają inaczej wolne dni: w górskich chalet (chatkach) i na szlaku doceniając piękne widoki.
15. Podatki – w tym temacie mógłyby się doktoryzować mój mąż, który obdzwonił już wszystkie możliwe urzędy i infolinie podatkowe z nadzieją, że w końcu ktoś po podpowie jakie podatki ma zapłacić.
Są tu np. wyższe podatki dla małżeństw. Moi znajomi od lat są narzeczeństwem, bo nie mają ochoty oddawać do urzędu podatkowego każdego roku kilka tysięcy franków więcej, tylko dlatego, że wzięliby ślub.
Może musimy się do tego systemu przyzwyczaić, ale jak na razie wydaje nam się on mocno skomplikowany.
16. Rynek mieszkań – już od bardzo wielu osób słyszałam jak trudno jest znaleźć fajne, nowoczesne mieszkanie w Szwajcarii. Dotyczy to też Lozanny, z tego co czytałam również większych miast typu Genewa, gdzie jakiś czas temu było głośno o dwóch agencjach, które pobierały opłatę za pokazanie mieszkania zainteresowanym! Wielkość popytu po prostu znacząco przewyższa wielkość podaży. My szukaliśmy mieszkania przez kilka miesięcy, ale muszę też przyznać, że byliśmy bardzo wybredni i ograniczaliśmy się do jednego osiedla w naszym małym mieście. Większa zmiana, oznaczałaby konieczność zmiany szkoły, czego jak ognia chcieliśmy uniknąć. Dzwoniłam co 2 tygodnie do agencji z pytaniem, czy zwalnia się jakieś mieszkanie. Dopiero przy drugiej aplikacji się udało i to tylko dlatego, że obejrzeliśmy to mieszkanie jako pierwsi, 10 min po tym jak zostało udostępnione i tego samego wysłaliśmy aplikację z pełną listą wymaganych dokumentów.
17. Godziny otwarcia restauracji – jak ja to lubię, że w Polsce o dowolnej porze dnia mogę zjeść coś ciepłego w restauracji. Natomiast w Szwajcarii, podobnie jak w Hiszpanii, Włoszech czy Francji kuchnia otwarta jest np do 14:30 i otwiera się ponownie dopiero o 18 lub 19 na kolację. My zazwyczaj jesteśmy głodni gdzieś między tymi godzinami. Ma to swoją bardzo dobrą stronę. W Szwajcarii podobnie jak we Francji posiłki je się o konkretnych porach i nie ma podjadania. Serio, nie pamiętam, żebym kiedykolwiek spotkała otyłą Szwajcarkę albo Francuzkę.


Dokładnie! Mieszkamy w Neuchâtel z 2 dzieci i mamy dokładnie takie same przemyślenia