
W Szwajcarii odbywa się mnóstwo imprez biegowych. Mnie udało się zapisać tylko na jedną, ale za to bardzo wyjątkową – Eiger Ultra Trail. Już sama nazwa brzmi groźnie i budzi respekt. Impreza dla twardzieli, wariatów i dla mnie – małej, upartej blondynki z Polski.
Planując podróż sprawdzam co ciekawego aktualnie dzieje się w miejscu, do którego się wybieram. Może dobry koncert, albo impreza biegowa. Kilka lat temu przed wyjazdem na Islandię zapisałam się na 10 km bieg po Reykjaviku. Razem z kilkoma tysiącami nieznanych mi osób, odkrywałam miejsca w stolicy Islandii, do których zapewne sama bym nie trafiła. Lokalsi dopingowali nam wszystkim. To bardzo fajne uczucie, które wyzwala pewną więź z konkretnym miejscem i lokalną społecznością. Po biegu resztę dnia spędziłam w Blue Lagoon.
Eiger Ultra Trail
Bieg odbywał się w lipcu, ja od kilku tygodni nie trenowałam, gdyż byłam ciągle w rozjazdach i jakoś tak się nie składało. Miałam wiec pewne obawy przed startem. Różnica wysokości jaką miałam pokonać tylko je potęgowała: prawie 1000 m na przestrzeni 16 km.
Tak, zapisałam się na bieg długości 16 km. Dla mnie to spory wyczyn, mimo tego czułam się jak mięczak. To był najkrótszy dystans. Do wyboru było jeszcze 51 km i 101 km. Start najdłuższego dystansu przewidziany był na 4:30 rano!
Tego dnia na dworze była patelnia: koniec lipca, żadnej chmury na niebie, palące słońce, milion stopni Celsjusza.
Wystartowalismy w Grindelwaldzie.
Już chwilę po starcie zaczęło się strome podejście, większość osób – podobnie jak ja wyposażonych w kijki – zamiast biec maszerowało. Przy dwóch milionach stopni i bardzo stromym nachyleniu inaczej się po prostu nie dało. Pierwsze 3 km były dosyć ciężkie, przypomniałam sobie moje wszystkie głupie decyzje, zastanawiałam się po co mi to wszystko, czy naprawdę brakuje mi wrażeń w życiu, przecież nie muszę nikomu nic udowadniać.
Tak naprawdę, ani przez chwilę nie żałowałam, że się zapisałam. Teraz pamiętam już tylko jak na słońcu suszyłam zęby z radości. Endorfiny zaczęły uderzać do krwi, a radość potęgowały bajkowe widoki. Po prostu niesamowite widoki!
Trasa była cudownie zróżnicowana, biegliśmy asfaltowymi drogami, ścieżkami polnymi gdzieś miedzy stodołami, wąskimi stromymi szlakami. Biegliśmy przez pola, góry, lasy, łąki, wsie i doliny. Pod koniec zejście było tak strome, ze chwilami szłam tyłem. Nie zależało mi na wyniku wiec dosyć często się zatrzymywałam aby zrobić zdjęcie.
W dwóch miejscach na trasie były rozdawane batony energetyczne i woda. Na mecie można było się delektować widokami popijając bezalkoholowe piwo.
Po biegu oczywiście byłam styrana jak koń po westernie. Popołudniu pojechałam kolejką na Männlichen. Z wysokości ponad 2200 m można podziwiać Eiger, Mönch i Jungfrau oraz dolinę Lauterbrunnen. Żałuje, że nie wystarczyło mi czasu aby zejść pieszo do hostelu (siły by się pewnie jeszcze znalazły).

Nocleg
Wspominając o hostelu: szukałam taniego noclegu z przyzwoitym ratingiem. Do Grindelwald zjechało wtedy mnóstwo osób, na kilka dni przed biegiem wybór miejsc był już bardzo ograniczony. W sumie na dobre mi to wyszło. Zatrzymałam się w Mountain hostel. Nocleg w 6 – osobowym pokoju kosztował 35 CHF, co uważam za przystępna cenę w Szwajcarii.
Jeśli ktoś zazwyczaj nocuje w Hiltonie to z pewnością przyznałby temu miejscu notę ujemną, ja jednak jestem przyzwyczajona do hosteli i daje mu 8 punktów na 10. Było tam wszystko czego potrzebowałam, a nawet więcej: ciepła woda, czyste prysznice, wieszaki i półki w kabinach prysznicowych (to wcale nie jest śmieszne, osoby przyzwyczajone do hosteli wiedzą o czym mówię i potrafią docenić te proste rzeczy), zamykane szafki, umywalki w pokojach, bardzo dobre śniadanie, stół do pingponga i wiele innych. Tuż za oknem płynie rwący potok.
Większość osób, które się tam zatrzymały to uczestnicy biegu. Śniadanie podano wyjątkowo wcześnie, dostosowując się do harmonogramu biegu. Na stołówce leciała biesiadna szwajcarska muzyka. Słychać było rozmowy w różnych językach, w końcu na Eiger Ultra Trail ściągają biegacze z całego świata.
Kucharki ciągle przynosiły świeże bułeczki i dżem. Panowała przyjemna atmosfera. Wszyscy byli podekscytowani zbliżającym się wyzwaniem.
Bardzo miło to wspominam. Myślę, że na kolejny bieg zapiszę się już w Portugalii, która jest kolejnym przystankiem na długiej drodze do domu.
Update: Jak napisałam tak zrobiłam 🙂 Na kolejną imprezę biegową zapisałam się w Portugalii. Przebiegłam półmaraton po Lizbonie i otaczających ją lasach Monstanto. Była to niesamowita przygoda, którą podobnie jak Eiger Ultra Trail będę długo wspominać.
2 Komentarze Dodaj własny