Nieodłącznym elementem krajobrazu Szwajcarii są krowy. Są takim wielkim, grubym uosobieniem panującego tam spokoju. Pod koniec września krowy stają się prawdziwymi gwiazdami na ulicach górskich wsi i miasteczek. Po czterech miesiącach spędzonych wysoko w górach, podjadając soczystą zieloną trawę, krowy są sprowadzane do wiosek. Jest to nie lada wydarzenie dla mieszkańców, jak również dla turystów, takich jak ja.

Jedna z największych imprez tego typu odbywa się w Charmey niedaleko Gruyere. Pod wieloma względami idealnie odzwierciedla charakter Szwajcarii. (Będę je wyliczać w nawiasach.)
Tradycyjnie, sprowadzenie bydła na zimę odbywa się w ostatnią sobotę września. Symbolicznie oznacza to koniec lata w Alpach. Na szczęście tamtej soboty była piękna, bezchmurna pogoda. Wyjechaliśmy z domu późnym porankiem, licząc, że w 30 min będziemy na miejscu. Ku naszemu zaskoczeniu jeszcze kilka km przed Charmey zaczęły się olbrzymie korki. Okazało się, że razem z nami przyjechały tłumy turystów. A wszyscy po to, żeby zobaczyć krowy wędrujące główną ulicą miasteczka! (1) Oczywiście – jak to w Szwajcarii – wszystko było idealnie zorganizowane. Znaki na parking, obsługa kierująca ruchem. Jedyną opcją, aby dostać się do Charmey było zostawienie samochodu na specjalnym parkingu, kilka km wcześniej i skorzystanie z bezpłatnych autobusów.

(2) Szwajcarzy wiedzą jak z ludowej tradycji zrobić wielką atrakcję turystyczną. Wszyscy czekali na to bydło. Kiedy w końcu pojawią się krowy? Niektórzy pchali się do barierki, trzymali aparaty w gotowości, jakby za chwilę tą jedyną ulicą w Charmey miał przejechać Kubica z prędkością światła.
Są! W końcu pojawiły się modelki, a razem z nimi olbrzymi hałas. Każda krówka miała przewieszony przez szyję olbrzymi dzwon, większy niż ich głowy. Niektóre z nich były mocno wystylizowane – miały na głowie kwiaty, a nawet małe choinki. Wyglądało to bardzo zabawnie i uroczo. Wielu mieszkańców, a zwłaszcza ci, którzy prowadzili bydło, byli ubrani w ludowe stroje. W przerwach między “wybiegami modelek” turystom umilały czas lokalne zespoły. Było to dosyć osobliwe doświadczenie.


(3) Główny występ artystyczny wyglądał tak: grupa około 10-15 osób zaczęła wymachiwać i dzwonić wielkimi dzwonkami, takimi jakie miały na sobie krowy. Ich szczytowym numerem był obrót, oraz uklęknięcie na kolanie. Po prostu co kilka kroków potrząsali dzwonkami. Nie było w tym hiszpańskiego temperamentu ani francuskiej finezji, brazylijskiej namiętności, ani nawet polskiego szaleństwa, tylko pewna toporność. Na szczęście byli w miarę dobrze zsynchronizowani. Ich ludowe stroje również nie były wyszukane: jeden jasny wzorek na kapeluszach z filcu i białych koszulach. Oto szwajcarska sztuka, przez bardzo małe szzzz.
Jeśli komuś to nie wystarczy do szczęścia, to było jeszcze piwo, kiełbasa i szwajcarskie sery.
Uwielbiam Szwajcarię, zwłaszcza za góry i harmonię z naturą. (4) Mam wrażenie, że wszystko co robią jest wkomponowane w naturę, żyją z nią w absolutnej zgodzie. W wielu przypadkach zmieniające się pory roku naturalnie dyktują ich rytm życia, a nawet wpływają na kalendarz imprez 🙂
Może sprowadzanie bydła na zimę z gór, nie jest powodem dla którego warto przejechać ponad tysiąc kilometrów z Polski. Jednak, jeśli ktoś z Was będzie w Szwajcarii pod koniec września, to gorąco polecam wybranie się w te okolice. Po obejrzeniu wystrojonego bydła można się udać do Gruyere, pochodzić po górach, lub wygrzać się w basenach termalnych, które znajdują się rzut beretem.

