Było idealnie. Odpoczęliśmy nad Sete Cidades, a teraz jedziemy dalej na zachód. Przed nami kolejna atrakcja. Zmieniamy scenerię. Opuszczamy zielone wzgórza i kolorowe jeziora. Udajemy się na zachodni kraniec wyspy, na czarne wybrzeże, pełne wysokich klifów i cieplutkiej wody – do Termas da Ferraria.

Termas da Ferraria
Dojazd jest słabo oznakowany. Należy się kierować na południe od wioski Varzea. Następnie trzeba wypatrywać znaków. Są! Skręcamy i wjeżdżamy w wąską i bardzo krętą drogę prowadzącą w dół stromego zbocza. Ani znaku życia. Wypatrujemy ludzi na wybrzeżu, ale nikogo nie widać. W końcu parkujemy praktycznie na pustym parkingu. Na czymś co przypomina stary domek widnieje napis Termas da Ferraria. Jesteśmy w dobrym miejscu. Jednak domek jest zamknięty na wszystkie spusty. Obok budynku jest ścieżka. Po krótkim spacerze docieramy do celu. Ukryty przed wiatrem wyjątkowy basen. Basen?? Po prostu na brzegu oceanu, ktoś zamontował drabinki jak na basenach, do tego poprzecinał małą zatokę sznurkami, aby kąpiący się nie wpadali na skały i mogli się zatrzymać na linach przy większej fali. Wspaniałe miejsce!
Czegoś takiego jeszcze nigdy nie doświadczyłam. Słabo pływam, więc trochę bałam się wejść do wody. Wojtek czuł się jak ryba w wodzie i trudno go było stamtąd wyciągnąć. Na moje tchórzliwe oko fale były całkiem spore. Skusiłam się, ale po kilku chluśnięciach chciałam wyjść na brzeg i odpocząć na czarnej plaży. Moja kąpiel trwała dosłownie kilka minut, ale wspomnienia z pewnością pozostaną ze mną na długo. Bardzo się cieszę, że tam pojechaliśmy i bardzo mi się tam podobało. To miejsce jest po prostu kosmiczne! Wstęp do tego cudu natury jest darmowy!
Dlaczego ktoś wstawił drabinki właśnie tam? Otóż znajdują się tam gorące źródła termalne. W zależności od pory dnia (odpływ, przypływ) poziom wody się zmienia, a wraz z nim temperatura. Bijąca z wnętrza ziemi woda osiąga temperaturę ponad 60 stopni C. W czasie odpływu woda w basenie będąca mieszanką wody z oceanu i gorącego źródła ma 28 stopni C.

Późnym popołudniem zaczęliśmy się zbierać. Postanowiliśmy wrócić do Ponta Delgada okrężną drogą, zatrzymując się po prostu tam, gdzie nam się spodoba. Ale najpierw obiad, na który wcześniej przy tak wielkiej ilości wrażeń nie mieliśmy czasu. I tu się pojawił problem. Żadnej restauracji na trasie. Dojechaliśmy w końcu do Mosteiros. Jest tam nawet znak na restauracje! Gdzieś na końcu drogi, 100 m od klifu jest restauracja. Niestety jedyne co o tej porze mogliśmy zjeść to pringelsy. Dobre i to. Jedziemy dalej. Znaleźliśmy kiosk, w którym zjedliśmy tosty ze śladową ilością sera i tzw. szynki. Dobre i to. W tym momencie zaczęło padać i tak już zostało do końca dnia. Na szczęście zobaczyliśmy to co chcieliśmy a nawet więcej. Było cudownie!
Kolejnego dnia mieliśmy się udać na wschód, do Furnas. Po raz kolejny ręce opadły nam z wrażenia a oczy wyschły z niedowierzania. Ale o tym w kolejnym poście.


Jeden Komentarz Dodaj własny